środa, 8 stycznia 2014

Babia Góra w jesienno-zimowej szacie (10 listopad 2013r.)



    Któż z Nas, górskich wędrowców, nie słyszał o tej górze? O jej humorach i o tym, że potrafi być bezlitosna lub łagodna dla tych, co ją zdobywają, że pogoda na szczycie potrafi zmienić się w parę minut z pięknej słonecznej na śnieżycę nawet czy totalną wichurę?. Postanowiłem się o tym przekonać, jak powita mnie ,,Królowa polskich beskidów’’. Wypad został zaplanowany, jako w sumie jednodniowe wejście na szczyt z opcją zobaczenia zachodu słońca, a na drugi dzień mieliśmy postanowić, co robimy dalej – czy idziemy jeszcze gdzieś na szlak czy wracamy i coś zwiedzamy po drodze. Wybraliśmy 10 i 11 listopada, bo tak Nam wszystkim ułożył się ten dłuższy weekend. Pojechaliśmy autkiem w cztery osoby – Magda, Basia, Rafał i Ja. I była to fajna ekipa i bardzo sympatyczny wyjazd.

No to ruszamy na szlak!

    Z Łodzi wyjechaliśmy około 5.30 rano, bo śpiochom nie bardzo chciało się wstać. Do tego Rafał był chory, a i mnie po drodze zaczęło się udzielać lekkie przeziębienie. Na trasie było pusto, więc jechało się dobrze i w miarę szybko. W okolicach Wadowic przywitał Nas piękny poranek, słoneczny, z chmurami i górami przed Nami. Nastrój całej załodze poprawił się od razu. Wreszcie jakimś bardzo pofalowanym skrótem wjechaliśmy do Zawoi. O tym, że to najdłuższa w Polsce wieś nie muszę nikomu przypominać. Ale o tym, że numeracja domów jest tam także mocno pofalowana warto napisać kilka zdań. Trochę jechaliśmy przez Zawoję w poszukiwaniu gospodarstwa agroturystycznego, w którym mieliśmy zaklepany pokój. Wjechaliśmy w osiedle Zawoja – Składy i szukaliśmy dalej…numer domu 1200 coś tam, obok 747…stanęliśmy, każdy coś tam warknął i błądziliśmy dalej. Po kilkunastu minutach błądzenia przypadkiem trafiliśmy pod dobry numer 1447. Miłe powitanie przez gospodynię domu, rozlokowanie się w pokoju, szybki przepakunek, zrobienie papu i picia w termosy i mogliśmy prawie ruszać na podbój Babiej Góry. Mieliśmy taki fart, że od 3 dni nie było w ogóle widać gór, a tym bardziej szczytu Babiej, a akurat jak przyjechaliśmy zrobiło się słonecznie i w miarę ciepło. Było też widać zaśnieżone góry i szczyty. Widoki miały być cudowne…jak było w rzeczywistości?.

    Trasę wejścia i zejścia mieliśmy ustaloną mniej więcej jeszcze w domu. Uwielbiam te chwile, gdy w domu planuje się kolejny wyjazd, patrzy na mapę szlaków i wyobraża sobie, co spotka Nas tam, w górach. Tak więc, plan był taki, że najpierw z Zawoi podjechaliśmy autkiem bardzo widokową i krętą szosą na Przełęcz Krowiarki (Lipnicką). Stąd czerwonym szlakiem zaczęliśmy podejście. Budka pracowników parku była zamknięta, co Nas ucieszyło oczywiście i szybciutko pomknęliśmy do góry. 

Ślisko i mokro - na Sokolicę.

Pogaduchy na szlaku.

 Początkowo szlak biegł całkiem wygodnymi schodkami, i dopiero po jakimś czasie zaczęło być już normalnie górsko, a nie deptakowo-krupówkowo. Było strasznie wilgotno, a z drzew kapały krople wody. Do tego trochę mgieł…fajna atmosfera. 
   Po paru minutach zieleń ustąpiła miejsca bieli śniegu. Dosłownie jakby w ciągu sekundy zmieniło się porę roku z jesieni na zimę. Granica tego przejścia była bardzo widoczna, zwłaszcza po wyjściu już z piętra lasu. Na szlaku było odtąd ślisko i mokro. Po około godzinie podchodzenia dotarliśmy na Sokolicę (1367 m n.p.m). Szczyt stanowi wspaniały punkt widokowy na Babią Górę, jak i okolicę oraz Zawoję. Stąd było też świetnie widać granicę jesieni i zimy, w dole dominowały ciemno-rude kolory oddzielone wyraźną białą kreską śniegu powyżej. Po małej sesji zdjęciowej pomaszerowaliśmy dalej na Kępę (1524 m n.p.m) oraz Gówniak (1617 m n.p.m). Od Sokolicy aż w sumie do podszczytu Babiej towarzyszyła Nam cudowna pogoda. Wyszło słonko, zrobiło się całkiem ciepło, a my byliśmy ponad chmurami! Cudowne uczucie i widoki. Daleko na horyzoncie majaczyły ośnieżone i groźne szczyty Tatr. Było cudnie…piękne widoki, genialny szlak i super ludzie – czego chcieć więcej?.

Punkt widokowy na Sokolicy.



Widok z Sokolicy w kierunku Babiej Góry.
  
Być ponad chmurami...w oddali Tatry.
  
Taką pogodę mieliśmy...do czasu

Iść, ciągle iść..w stronę Babiej:)

 
Ja na szczycie Kępy.
Nasza wesoła ,,kompanija''!!:)

Zawsze chciałem mieć takie zdjęcie z takim tłem...bajka.
  
   Mieliśmy nadzieję, że taka pogoda utrzyma się do momentu wejścia na szczyt. Niestety, za Gówniakiem przyszły chmury oraz mgły i zasłoniły Nam niemalże cały świat. Do tego zaczęło okrutnie wiać i zrobiło się zimno. Cóż, przecież to Babia Góra! Bywa kapryśna i już. W trudnych warunkach, w śniegu niemalże po kolana i przy silnym wietrze dotarliśmy w końcu na szczyt Babiej Góry (1725 m n.p.m). 

Magda i ja na szczycie Babiej Góry (1725 m n.p.m)

   Zrobiliśmy szybkie zdjęcia pod słupkiem szczytowym. Postanowiliśmy chwilę poczekać z myślą, że może się przejaśni. Tak samo chyba postanowiło kilkanaście osób siedzących i skurczonych pod murkiem. Zdjęcie rękawiczki, aby zrobić kilka zdjęć powodowało u mnie po minucie niemalże odmrożenia.

Słonko na szczycie...

i tak było super!

   Po paru minutach coś jakby słońce prześwietliło się przez chmury, zmieniły się kolory otoczenia, tak jakby to był sen…zresztą popatrzcie na zdjęcia sami. W końcu zapadła decyzja o zejściu. Chwilę szukaliśmy (nie tylko my zresztą) szlaku w kierunku Przełęczy Brona (1408 m n.p.m) i zaczęliśmy schodzić, co chwila spoglądając na szczyt, bo może jeszcze się przejaśni…nic z tego. Nadeszły nowe chmurki. Babia Góra pokazała, że ma naprawdę…kobiecą naturę, zmienną, nieodgadnioną, tajemniczą. Cóż, kobieto, do następnego razu! Mam nadzieję, że będziesz łagodniejsza...

    Zejście na przełęcz było…dziwne, cholernie śliskie i powolne. Schodziliśmy naprawdę wolno i ciągle wszyscy Nas wyprzedzali gnając na łeb na szyję w dół i fikając kozły co kawałek. Gdzie Wy ludziska tak gnacie? Tak śpieszno Wam do tego, co na dole?.
Zejście na Przełęcz Brona.
Powoli, krok za krokiem, schodek po schodku zeszliśmy na przełęcz. Tutaj też zobaczyłem ratownika GOPR-u schodzącego z Małej Babiej Góry, który radził sobie identycznie jak my…czyli nie byliśmy tacy kiepscy w tym Naszym schodzeniu. Rozdzieliłem ostatnie cukierki owocowe i rozpoczęliśmy żmudne zejście do schroniska PTTK Markowe Szczawiny. Na mapie niby jest to 30 minut, ale szliśmy i szliśmy i końca nie było widać. Magda pomykała w dół aż trudno było mi za Nią nadążyć. Wreszcie zobaczyliśmy budynek schroniska. Poczekaliśmy przed nim na Basię i Rafała i weszliśmy coś zjeść, napić się i ogrzać. W środku było całkiem przytulnie, siedziało sporo osób, panował gwar i rozmowy gdzie, kto był, co przeżył itd. Lubię ten klimat. Zjedliśmy, dopiliśmy herbatę z termosów…i nie chciało Nam się ruszyć w dalszą drogę. Zaczynało się już jednak robić szarawo na zewnątrz, więc zebraliśmy się i ruszyliśmy niebieskim szlakiem z powrotem na Przełęcz Krowiarki do samochodu. Niebieski szlak to taki w sumie deptak płaski, trochę kamieni i korzeni i kałuż. Szło się szybko i całkiem przyjemnie. Zrobiło się ciemno, nikogo nie było już na szlaku. Tylko my…Po około półtorej godzinie byliśmy już na parkingu. Na szlaku zadzwoniła do Nas gospodyni domu, gdzie spaliśmy i pytała się, gdzie jesteśmy i za ile będziemy, bo obiadek czeka!!. To Nas przyśpieszyło, ale też spowodowało burczenie w brzuszkach.

,,Jak cień w dolinie mgieł...''.

A kuku! Na Przełęczy Brona.

    Wróciliśmy do domku, zrzuciliśmy plecaki i w kuchni czekał na Nas pyszny obiadek, a w zasadzie kolacja. Zupa i cała miska ruskich pierogów, którą szybko pochłonęliśmy. Pyszota normalnie! Do tego kompot…normalnie błogostan zapanował po jedzonku, nie mogliśmy się ruszyć od stołu, żeby iść do pokoju na piętro.
    Wieczorem siedzieliśmy pijąc piwo i dyskutując na różne życiowe tematy. To był naprawdę udany, cudowny dzień. Super szlak, wspaniałe widoki, zdobycie szczytu Babiej Góry, zejście po ciemku na dół…i pyszne jedzonko na sam koniec. Chciałbym, żeby te chwile trwały cały czas. Tak kończył się ten dzień…Rankiem następnego dnia, okazało się, że pogoda zmieniła się całkowicie. Było mgliście, pochmurno, padało i nie było nic widać, nawet drzew po drugiej stronie drogi. Postanowiliśmy wracać do Łodzi już, po drodze zwiedzając Wadowice i zamek w Ogrodzieńcu. Ale to już historia na inną opowieść.

A teraz pozostałe zdjęcia jeszcze...


Chmurki...

Podejście na Sokolicę...ciepło mi było i już.


Widok z Sokolicy.

Widok z Kępy na ,,ganek'' widokowy Sokolicy.

Zimowy sen...

Chyba nie trzeba komentarza...

Tatry!

Za chwilę gów..o było widać a ja się cieszyłem jak dziecko:)

Zimno, wietrznie, nic nie widać...jak to na Babiej!

Ale się zassało!
  Uważam, że trzeba chwalić i promować to, co dobre, więc chciałem przy okazji dać Wam namiary i polecić gospodarstwo agroturystyczne, w którym nocowaliśmy i jedliśmy. Jeśli będziecie szukać noclegu w Zawoi, w miłej atmosferze i wśród życzliwych ludzi i z pysznym jedzeniem to uderzajcie tu:

,,Pod Babią Górą’’ – Bożena Ciesielska
Gospodarstwo Agroturystyczne
Zawoja Składy 1447

tel.(33)8776520,(0)508775008
ciesielska.prv.pl
e-mail:  b_ciesielska@poczta.onet.pl         
      

Brak komentarzy: